poniedziałek, 11 lipca 2011

6 lipca - blog pokladowy dzien trzeci

Po siedmiogodzinnym locie nareszcie Pekin! Warszawa – Pekin: +6 h do przodu, czyli lądowanie 00:30 czasu pekińskiego. Przewodniki piszą, że w stolicy Chin mieszka 17 mln ludzi. Dzisiaj chiński przyjaciel naszego przewodnika powiedział, że ludzi w Pekinie i przyległych prowincjach jest niespełna 30 mln… 
Podróż z lotniska zajęła  mi niecałą godzinę, potem powitania, przywitalne piwko w hotelu i rozmowy do 4.00. A rano pobudka o 9.00 i Zakazane Miasto…
Z dostępem do Internetu jest słabo, a z czasem na pisanie – jeszcze gorzej. Dlatego w telegraficznym skrócie: Pekin to smog. Słońce ledwo przebija przez warstwę niby mgły, która rozpościera się nad całym miastem jak mleko. Przez to wszystko wydaje się szare i nijakie.
Pekin to także tysiące pojazdów, na które trzeba bardzo uważać. Tam nikt się nie zatrzyma, bo Ty akurat chcesz przejść. Autobusy, samochody, skutery, motorowery, rowery, riksze… Zewsząd atakują kolorowe reklamy, napisy w totalnie niezrozumiałym języku, gwar i harmider, uliczni sprzedawcy próbują sprzedać wszystko co się da: od ubrań, plastikowej tandety, po wszelkiego rodzaju owoce, zimne napoje, jedzenie. 
 Jedzenie to osobna historia, ponieważ takiej różnorodności nie widziałam jeszcze nigdzie. Północ, czyli między innymi Pekin, lubuje się w makaronach i kluskach. Ryż, to podstawa żywienia raczej na południu. Przewodniki ostrzegają, żeby nie jeść na ulicy i takie tam. Bzdura! Najpyszniejsze dania serwują wcześnie rano tymczasowo rozstawiane straganiki ze świeżo przygotowywanymi potrawami.  W skład zestawu małego chińskiego kucharza wchodzą: mały rozkładany stoliczek, krzesełko, stolnica oraz wielka patelnia-wok z gorącym olejem, na którym smaży się lokalne przysmaki. Niestety, żeby spróbować chińskiego śniadania trzeba być rannym ptaszkiem. Pod naszym hotelem odkryłam dzisiaj taką parę, która kucharzy od 5.00 do 9.00 i serwuje smażone na głębokim tłuszczu długie bułki, słodkie niby-racuchy z cukrem pudrem w środku lub bliżej nieokreśloną budyniową masą oraz najbardziej mi smakujące pierożki. Pierożki wyglądają jak ukraińskie cziebureki: jest to wielki pierożek (z pięć razy większy od naszych zwykłych i inne ciasto) a w środku drobno krojone nitki chińskiego makaronu (taki przeźroczysty, prawie bez smaku) oraz zielenina, najpewniej trawa cytrynowa, jakaś sałata, orzeszki ziemne, i to wszystko doskonale przyprawione. Pychotka na ciepło, a i na zimno całkiem niezłe. Biorąc pod uwagę tutejsze temperatury, po kilku godzinach w plecaku są jakby ;świeżo wyjęte z patelni. Oczywiście wszystko sakramencko tłuste, ale kto by się tym przejmował! 
Są też lokalne knajpki, a raczej budy, które wcale nie wyglądają zachęcająco, ale to tylko pozory. Tam właśnie można poznać co to prawdziwa chińska kuchnia i poobserwować lokalesów.
Są też dla turystów specjalnie przygotowane stragany, gdzie są  skorpiony, szarańcza i larwy wszelkiej maści. Mam zamiar tego spróbować jak najszybciej.
I tak jak my obserwujemy tubylców, tak oni obserwują nas. Biały jest tutaj nadal ewenementem. Było dla mnie totalnym zaskoczeniem, że Chińczycy chcą sobie z nami robić zdjęcia i pokazują nas sobie palcami! Są raczej nieśmiali i słabo mówią po angielsku. Młodzi jeszcze jako tako, ale starsi – wcale. Masa ludzi podróżuje po całych Chinach i po jakimś czasie z tłumu Azjatów, po przyjrzeniu się bliżej, można rozróżnić różne typy ludzkie. Są bardzo mili, ale… O tym później.
Nasz hostel to skupisko różnej narodowości białych, chętnych do zawierania nowych znajomości, pogawędek i wspólnego imprezowania. Poznaliśmy jednego Belga, który samotnie podróżuje po Chinach, a potem rusza do Mongolii i do Rosji zaznać przejażdżki koleją transsyberyjską. Przyjechali też Hiszpanie, wiecznie imprezujący Australijczycy, Brytyjczycy, Francuzi... Wszyscy zachwyceni Chinami, chętni do dzielenia się wrażeniami. Nie mamy jednak za dużo czasu na zawieranie poważniejszych znajomości, bo grafik mamy napięty.
Pierwszy mój dzień w Chinach, to zwiedzanie słynnego placu Tiananmen oraz Zakazanego Miasta, czyli cesarskiej rezydencji wraz z przyległościami. 
Niedawno była rocznica strasznej masakry na placu  - 4 czerwca 1989 roku zginęło tam ok. 40 tysięcy ludzi. Oficjalnych danych oczywiście nie ma. Tiananmen (Brama Niebiańskiego Spokoju), to przeogromny plac, gdzie stoją pomniki partii komunistycznej – ogromny czerwony sierp i młot na środku, obeliski, grupy i inne pochwalne badziewia. Jest np. ogromny telebim z propagandowym filmikiem. Po jednej stronie jest Zakazane Miasto,  naprzeciwko mauzoleum, w którym leży zmumifikowane ciało Mao Zedonga. Oprócz Lenina w Moskwie, są jeszcze chyba dwa takie miejsca na świecie z zachowanymi ciałami przywódców komunistycznych: w Wietnamie i Korei Płn. Ale mogę się mylić. 
Chodzenie po placu z ponurym, zasnutym smogiem niebem nad głową oraz świadomością co to za miejsce nie nastroiło mnie pozytywnie. Dodam jeszcze, ze aby dostać się na plac trzeba pokonać zdaje się siedmiopasmową (sic!) jezdnię, którą otoczony jest plac z wszystkich czterech stron. Wszędzie policja, wojskowi i tajniacy w adidasach i dresach. Pilnują porządku i uważnie obserwują. Są chyba od szybkiego reagowania, bo oprócz nich cały teren placu patroluje kilkadziesiąt kamer. Są usytuowane na każdym słupie. A, i przed wejściem na teren placu obowiązkowe skanowanie rentgenem plecaków. Zresztą tak jest w każdym ważniejszym miejscu, na wszystkich dworcach oraz w metrze. I nie muszę chyba dodawać, że metro to nie jedna nitka…
Chcieliśmy wejść do mauzoleum i zobaczyć samego przewodniczącego. Wejściówki do różnych atrakcji w Chinach są zazwyczaj bardzo drogie, ale miejsca pamięci komunistycznej partii SA zawsze udostępniane za darmo. Kolejka do Mao była tak długa, ze kilka razy zawijała ogon na części placu. Szliśmy wzdłuż niej 15 minut. Niestety, służby pilnujące kolejki właśnie ją zamknęły. W sumie i tak zrzedła nam mina, jak zobaczyliśmy ile przyjdzie nam stać w tej kolejce, więc każdy po cichu z ulgą odetchnął. Jeszcze tylko jedna pani próbowała nam opchnąć zegarki Mao , który ręką pokazuje czas na tarczy, ale za drogo chciała. A poza tym mnie nie rajcują komunistyczne pamiątki.
Po tym dosyć przygnębiającym doświadczeniu poszliśmy nareszcie do Zakazanego Miasta. Bodajże aż do 1948 roku był to teren zamknięty dla ciekawskich oczu, dopiero po tym czasie otwarto miejsce dla zwiedzających. Zbudowane w czasach dynastii Ming (XIV – XVII w), a rozbudowane w czasach dynastii Qing (XVII – pocz. XX w!). Główna rezydencja mieści się na północnym krańcu zwrócona frontem na południe, a przylegle budynki stopniowo rozchodzące się po obu stronach coraz bardziej na południe, także frontami. Wszystko według zasad feng shui i z pradawnym przekonaniem, że z północy idzie całe zło, a południe przynosi dobro, ciepło i pomyślność. Same budynki mają te charakterystyczne dachy w wywiniętymi na zewnątrz rogami dachu, na każdym rogu rzeźby smoków, zwierząt i innych figur. Każda coś oznacza i ma chronić oraz przynosić mieszkańcom szczęście. Zresztą wiele starych budowli ma takie ochronne symbole na dachach.  
Pierwsze co uderza, to wspaniała mozaika kolorów, piękne płaskorzeźby i rozmach całego przedsięwzięcia. Ogromne dziedzińce i niby-uliczki między domostwami, potężne kolumny, piękne kamienne posadzki i wspaniale dobrane kolorystycznie płytki i kamienie na ścianach. W środku głównej rezydencji Smoczy Tron i przepiękne wnętrza, ze złoceniami, posagami, płaskorzeźbami. Na dziedzińcach charakterystyczne posągi chińskich smoków – symbolu cesarzy oraz żółwi, feniksów i innych. Te motywy powtarzają się potem w wielu miejscach związanych z cesarskimi zabytkami.
 Po chwili odnosi się wrażenie, że wszystkie budynki są podobne, a teren ogromny i muszę przyznać, ze po dłuższym łażeniu trochę męczący. Oczywiście sklepy z pamiątkami tez pozwiedzaliśmy. Najfajniejsze jest w nich to, że jest klimatyzacja i można się trochę ochłodzić. Upał jest tu wszechogarniający i trzeba się przed nim chronić. Zgodnie z planem nabyłam kapelusz a la Chiny (tak, ten z obrazka) i na razie powstrzymuje się przed robieniem szalonych zakupów. Jeszcze będzie czas na wydawanie.
Z przyjemnością zakończyliśmy zwiedzanie i ruszyliśmy na poszukiwanie jedzenia. Spacer przez zatłoczone uliczki Pekinu, to urzekające uczucie. Wszędzie coś się dzieje, masa pojazdów zdaje się pędzić bez ładu i składu i co chwilę mam wrażenie, ze zaraz będę świadkiem jakiejś stłuczki. Nie widziałam ani jednej. Zapachów milion wokół, a jedzenia szczególnie. Smażone placuszki, ciasteczka, owoce, szaszłyki. Próbowaliśmy po drodze lokalnych pyszności, ale na kolację i tak udaliśmy się dalej do syczuańskiej restauracji. Zamówiliśmy kilka potraw, które zwyczajem chińskim podaje się wszystkie na stół, a każdy dostaje maleńki talerzyk, pałeczki, miseczkę na sos i szklankę gorącej wody. Tak, gorącej, bo tylko przegotowana lub butelkowana woda nadaje się do picia. A poza tym Chińczycy uważają, ze wrzątek jest dobry na wszelkie choroby i dolegliwości.
Nazw potraw nie pomnę, ale np. były kawałki kurczaka zawijane w trawę cytrynową, jakieś grzyby, przepyszny sum w całości podany w smacznym sosie i czarne jajka pokrojone w ósemkę. Czarne, ponieważ zepsute! Podobno ugotowane jaja zakopuje się gdzieś na kilka miesięcy i potem są przysmakiem. Naprawdę były smaczne. ? Do tego jeszcze miseczka ryżu i sosy. Nie pamiętam co jeszcze było, ale najedliśmy się porządnie i każdy spróbował wszystkiego.
Miałam też pierwszą przygodę. Dzikie tłumy w metrze powodują, ze nie zawsze da się wcisnąć. No i zostałam raz, a moi towarzysze odjechali. Na szczęście zapamiętałam gdzie mamy wysiąść (a uwierzcie, że to nie jest proste z tutejszym nazewnictwem). Poczekali na mnie ? Co lepsze, byłam bez pieniędzy, telefonu… Plecak wcześniej ofiarnie wziął H.
Z taksówkarzem się nie dogadasz, chyba, ze masz po chińsku napisaną stację docelową. Taksówki są państwowe, co sprawia, ze generalnie im mało zależy.
Piwo słabe, ale orzeźwiające. Napoje smaczne i ożywcze. 
Ciekawie, trochę dziwnie. Inny świat! Jeszcze się nie przestawiłam na tutejszy czas. Już 2.00 a mi się nie chce spać.
Problemów żołądkowych na razie nie mam. Ale wszyscy mnie zapewniają, że to tylko kwestia czasu ?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz