sobota, 23 lipca 2011

12 lipca

Na dziś zaplanowaliśmy dalszą eksplorację terenu i podróż statkiem wycieczkowym rzeką Li do miejscowości Yangszuo. Mówią, że jest to jeden z najpiękniejszych widoków w całych Chinach. Nie pozostaje mi nic innego jak tylko potwierdzić, że przełomy rzeki i wspaniałe krasowe góry tworzą nadzwyczajne malownicze widoki. Góry mają najdziwniejsze kształty, półokrągłe, spiczaste; tworzą fale i sinusoidy. Wyruszyliśmy z portu flotyllą. Jak wspominałam w Chinach wszystkiego jest więcej i większe, stąd nie było to np. dziesięć statków, ale chyba z sześćdziesiąt, ustawionych po sześć w dziesięciu rzędach. Wypływaliśmy zgodnie z rozkładem ustawiając się w konwój, jeden statek za drugim. Każdy mieści ok. 70 osób. Udało nam się wykupić tańszą wycieczkę, podobno tylko dla Chińczyków, bo oczywiście biali mają ekstra cenę. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie nieustający hałas generowany przez pilotów, który jak katarynki opowiadali coś do mikrofonu. Głośniki wewnątrz ustawione były maksymalnie, więc nie słyszeliśmy własnych myśli. Wydawało się, że ratunkiem będzie wejście na górny pokład, skąd wszyscy robili zdjęcia, ale nie. Na górze czekał wielki megafon. Nie było gdzie uciec. Założyliśmy słuchawki na uszy i po części było to dla nas ratunkiem. Jednak jeszcze lepsza niespodzianka czekała na nas w trakcie. Spływ trwał ok. 4 godzin, więc przewidziano posiłek. Dostaliśmy ryż z kawałkami cukinii oraz skóre i kości kurczaka. Nie znalazłam tam mięsa. Wszystko podane elegancko w metalowych więziennych miskach, ledwo ciepłe. Psie jedzenie. Oczywiście były przystawki i inne dania oferowane przez załogę statku, ale te ślicznie podawane krewetki i owoce miały takie ceny, że w końcu wyciągnęliśmy własne przekąski i na górnym pokładzie urządziliśmy sobie własny piknik. Oczywiście standardowo jako białoskórzy byliśmy obiektem zainteresowania. Jestem ciekawa na ilu zdjęciach w chińskim facebooku widnieje moja podobizna.
W końcu dopłynęliśmy i umordowani przedarliśmy się przez jarmarczne stragany i tłumy. Oj długa to droga z plecakami przez tłum i w upale. To jest region o bardzo wysokiej wilgotności, dlatego przejście nawet paru metrów powoduje, ze biją z ciebie siódme poty i ciężko oddychać.
Hotel okazał się nadzwyczaj przyjemnym miejscem i zaskakująco taim, a samo Yangszuo takim naszym Karpaczem lub Szklarską Porębą. Bardzo turystyczne miasteczko, z turystycznymi cenami i uwielbianą przez Chińczyków tandetą. Wszedzie kolorowe światełka, całe stragany na rowerach i masa naciągaczy. Widziałam nawet jak taki rower z tysiącem ciuchów, kapeluszy i świecidełek przewrócił się na jezdnię. Katastrofa. I zazwyczaj taki rowerek z całym straganem pcha przed sobą kobita, gdzie widać, że ten ciężar jest ponad jej siły.
Mimo drożyzny i nachalnych sprzedawców miasteczko pięknie prezentuje się wieczorem, kiedy góry rozsiane tu i ówdzie są podświetlone reflektorami i sprawiają, że krajobraz wygląda jak z bajki.
Atrakcją wieczoru miała być kolacja z lokalnym przysmakiem  roli głównej, czyli kaczka w piwie. Przemiła pani podała pięknie wyglądający półmisek, a w środku skóra i kości podane w całkiem niezłym sosie. Za kaczkę zapłaciliśmy jak za zboże, a ja się zastanawiam, w jakim daniu umieścili resztę zwierzęcia i to piwo, w którym miało pływać. Rozczarowanie zupełne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz