sobota, 23 lipca 2011

15 lipca 2011

Znowu rano dźwiganie plecorów do głównej ulicy i 3h jazdy do atrakcji. Przewodniczka nie dała spać w autobusie. Zapomniałam dodać, ze klimatyzacja znowu skutecznie mnie załatwiła i jestem na serio przeziębiona. Nie wzięłam nic do okrycia do autobusu, więc poratowala mnie zasłonka z okna.
W trakcie jazdy okazało się, ze jest propozycja odwiedzenia ciekawej wioski, gdzie kobiety mają włosy długie na 1.5 m i maja tam różne ciekawe zwyczaje. Daliśmy się namówić na dodatkowe pieniądze i przeżyliśmy chiński komercyjny szok! Jako grupę wycieczkową wpuścili nas do jednego domu w wiosce (gdzie normalnie na stałe ktoś mieszka!), potem przepędzili do wielkiego jak stodoła budynku i kazali oglądać ichniejsze przedstawienie. Połączenie randki w ciemno z mam talent, plus marny poczęstunek i ciągłe nagabywanie, żeby kupować pamiątki. Straszne! Ale najlepsze przed nami. Umówiliśmy się, że podwiozą nas do innej wioski, wyżej w górach, gdzie znajdziemy hotel i przenocujemy. Powiem tak: serpentyny w Bieszczadach to pikuś przy tym, co zaserwowali nam szaleni chińscy kierowcy. Wyprzedzanie na zakrętach na trzeciego - pestka. Zakręty 360 stopni, brak zabezpieczeń, czy chociażby krawężnika! No i przepiękne góry, których nieodłączną częścią są oczywiście przepaście… Jazda bez trzymanki. W drodze powrotnej jedziemy na displayu, znaczy z przodu. Tego nie można opisać - to trzeba przeżyć! Na szczęście przeżyliśmy i tu plecaki na plecy. Wspinaliśmy się najpierw 15 min, a potem jeszcze 20 min. Pot zalewał oczy. Gdyby nie coldrex chyba bym zemdlała. Ale widoki i spacer po smoczych tarasach wynagrodził trudy z nawiązką. Wyobraźcie sobie wzgórze, z którego powycinano tarasy - równolegle pasy ziemi opasujące wzgórze i schodzące schodkami w dół. I takich pagórów dziwnymi nazwami jest tam mnóstwo: Dziewięć Smoków, Pięć Tygrysów i wiele innych. Wszystkie równiutko obsiane ryżem. Śród nich porobione są wąskie ścieżki turystyczne wyłożone kamieniami i można chodzić wkoło wspinając się coraz wyżej, aż do punktów widokowych. Cos pięknego! A wieczorem karty i świetliki oraz pełnia księżyca, a to wszystko w niesamowitej wiosce, gdzie jest setki zejść i wejsc po schodkach, między domami, restauracyjkami i cała cepeliadą. Wioska leży na stoku góry stad chodzenie w tych labiryntach w górę i w dół bywa męczące. No i zgubić się tam nietrudno. Gdyby nie kilka tablic informacyjnych, nie znalazłabym naszego hostelu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz