sobota, 23 lipca 2011

11 lipca

Parno nadal, śniadanko w miejscowej knajpie, czyli znowu makaron z jakimiś dodatkami. Coraz więcej potraw ma ostre przyprawy lub papryczki – trzeba uważać. Mam ochotę raczej na ryż dzisiaj, wiec po południu w islamskiej knajpce zjadłam pyszną baraninę z ryżem właśnie i cebulą. Brzmi mało wykwintnie, ale pozory mylą.
Po śniadaniu biegiem po bilety do Szanghaju, bo stąd o tej porze roku, jest to towar deficytowy. Udało się, więc zgodnie z planem 16 lipca kierujemy się w stronę legendarnej perły wschodu. Twarde siedzonka na 20h podróży są nasze! O spaniu nie będzie mowy, ale gry i zabawy towarzyskie wspomagane procentowo sprawią, że czas upłynie nam szybko J
Załatwiliśmy sobie też wycieczkę na jutro, tj. spływ rzeką Li , czyli jedna z najsłynniejszych atrakcji regionu i podobno najpiękniejsze widoki w całych Chinach.
No i nareszcie ruszyliśmy do celu dzisiejszego zwiedzania, do Jaskini Trzcinowego Fletu. Tak, kolejna kwiecista nazwa chińska. Dotarliśmy tam zmechanizowaną rikszą, czyli w budzie na motorze. Trzęsło jak diabli, hałas jeszcze większy i modlitwa o życie, kiedy z potwornym trąbieniem mijała nas ciężarówka o włos. Znowu chcieli nas naciągnąć na kasę, ale zwycięstwo i tym razem po naszej stronie. Jak dobrze, że Emil mówi po chińsku. Dla mnie jest to zupełna abstrakcja!
 Jaskinia ogromna i wspaniała, ale znowu kicz i tandeciarstwo wyłażą bokiem. Jaskinia ma podświetlone atrakcje wszystkimi możliwymi kolorami. Widocznie twórcy tegoż uznali, ze im więcej tym lepiej; im bardziej kolorowo, tym bardziej wszyscy turyści będą zachwyceni i pozostawia kolejne setki juanów!
 Podziwialiśmy najdziwniejsze formy stalaktytów i stalagmitów, no i stalagnatów potężnych jak doryckie kolumny. Wycieczek nadal mnóstwo, ale do turystów o tej porze roku po prostu trzeba się przyzwyczaić i brać na nich poprawkę.
Mam tu problem z kupieniem porządnego filmu do aparatu, bo oczywiście wszystkie mi już poszły. Majatek wydam znowu, ale trudno.
Pełno skuterów, małych sklepików i naciągaczy. No i  coś co wyleciało mi z głowy wcześniej: wszyscy mają parasole! Jest kolorowo od tych parasoli, ale strasznie ciasno i trzeba chronić oczy.
Wieczór, nareszcie mam dostęp do komputera. Przed chwilą zaczepił mnie tutejszy cieć, który zna 3 słowa po angielsku. Zapytał skąd jestem. Oczywiście, moje Poland nie zrobiło na nim wrażenia. Pokiwał głową jak to Chińczyk, tak, tak, ale wiedziałam, że nic nie rozumie. Nie doceniłam jednak gościa, bo za chwilę pojawił się z wielkim uśmiechem i jeszcze większą mapą w rękach i kazał sobie pokazać skąd przybywam. Nie mógł uwierzyć, kiedy pokazałam tę plamkę na mapie, która jest naszą ojczyzną. Śmiał się długo i dziwił odległości. I jakośmy się dogadali J Chyba mu się spodobałam, bo teraz chodzi od czasu do czasu i szczerzy do mnie zęby mówiąc: biutiful, biutifl! ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz